„Wiedza, kiedy nie operować liczy się nie mniej niż wiedza, jak operować; rzekłbym wręcz, że trudniej i dłużej zdobywa się tę pierwszą.”

henrymarsh tyl

Mózg fascynuje wielu – neurobiologów, filozofów czy adeptów rozwoju osobistego. Dla jednych to galaretowata struktura, pofałdowana, zanurzona w płynie i chroniona czaszką. Dla innych siedlisko duszy, a na pewno pamięci i tożsamości. Lata osiemdziesiąte okrzyknięto dekadą mózgu, dzięki czemu coraz więcej o nim wiemy. Wiedza ta ma nam służyć m.in. w doskonaleniu umysłu. Niejednemu wszak marzy się mózg geniusza!

Niestety w naszym mózgu mogą zachodzić zmiany wielce niekorzystne i wymagające chirurgicznej interwencji. Każda operacja stanowi zagrożenie, jednak operacje mózgu niosą ze sobą dodatkowe, gdyż „milimetr nieuwagi” może poczynić szkody prowadzące do okrutnych (chyba gorszych nawet od śmierci) konsekwencji. Ile trzeba mieć w sobie odwagi, aby przyjmować taką odpowiedzialność? Stres towarzyszący pracy neurochirurga wynagradza wdzięczność pacjenta i jego rodziny, gdy operacja przebiegnie pomyślnie. Jak jednak poradzić sobie w sytuacji niepowodzenia?

Henry Marsh – wybitny neurochirurg podzielił się swoim doświadczeniem pisząc „Po pierwsze nie szkodzić”. Jego wspomnienia to 25 rozdziałów – każdy poświęcony innemu schorzeniu: od szyszyniaka, poprzez neuralgię nerwu trójdzielnego, glejaka, gruczolaka i mutyzm akinetyczny po znieczulicę bolesną. Brzmi okropnie – chyba, gdybym wcześniej spojrzała na spis treści, nie odważyłabym się kupić tej książki. Jednak nie jest to opowieść, w której głównym bohaterem jest guz, narośl czy zmiana w mózgu. Autor, poza tym, że w prostych słowach opisuje przeprowadzone operacje, dosyć szczegółowo opisując ich specyfikę w zależności od rodzaju schorzenia, na pierwszym planie stawia człowieka i jego historię. Dzięki temu książkę czyta się z zapartym tchem. Henry Marsh ogromną wagę przykłada do wywiadu z pacjentem i rodziną, w drugiej kolejności zajmując się scanami mózgu i wynikami badań. Jako lekarz konsultant wymaga tego od lekarzy stażystów. Książka mogłaby (a może powinna) wejść do kanonu lektury obowiązkowej studentów medycyny. Czytając o codzienności brytyjskiego szpitala nie sposób nie wpaść w zdziwienie, gdyż nie jest ona taka idealna, jak nam się niekiedy wydaje. Ja w każdym razie, po lekturze tej książki, na pewno wstrzymam się z narzekaniem na naszą służbę zdrowia.